Włoska robota czyli SellaRonda Hero - część pierwsza
Źródło: Jacek Sufin
23 Jun 2012 22:22
tagi:
Gomola, Sellaronda Hero
RSS Wyślij e-mail Drukuj
Z pozoru wyścig wokół Selli nie wygląda jakoś specjalnie wymagająco. Z pozoru. Podczas bliższego kontaktu, z każdym pokonanym kilometrem, zawodnik zaczyna doceniać ten – przecież nie najdłuższy – dystans.

Opowieści część pierwsza.


82 kilometry i 4200 metrów przewyższeń, lub w wersji soft 50 kilometrów i 2700 metrów w pionie, nachylenia sięgające chwilami dwudziestu kilku procent, 2012 zawodników na trasie oraz odcinkami zdradliwe podłoże usiane drobnymi kamyczkami, którego nie trzyma się żadna opona… tak, z pewnością nie będziemy narzekać na brak wrażeń.

Na początku roku, team miał - z zagranicznych wyścigów - do wyboru SellaRondę lub Salzkammergut Trophy. Wybór padł na Włochy. Bardzo dobrze, pomyślałem, wszak mam tutaj niewyrównane rachunki. Rok temu ujechałem pięć kilometrów i… skończyła się tylna przerzutka. Nic tak nie cieszy, jak zemsta. Czasem słodka. Postanowiłem takowej dokonać.

Z pięknego, zielonego Śląska ruszyliśmy w dziesięć osób i jedenaście rowerów, we środę rano. Plan zakładał aklimatyzację, zadawanie szyku wśród tamtejszej ludności oraz zacieśnianie więzi z kolarzami innych nacji. Ten plan został wykonany z nawiązką. Mieszkańcy Ortisei, gdzie mieliśmy bazę, jeszcze długo i z rozrzewnieniem będą nas wspominali.
Droga do kraju Leonarda przebiegła w przyjaznej atmosferze, jak to wśród przyjaciół. Nawet wrogo nastawieni rodacy, których spotkaliśmy nieopodal Brna, nie byli w stanie zepsuć naszego mega pozytywnego nastawienia.

sellaronda


Około miesiąc wcześniej uzgodniliśmy, że o 19:12 wchodzimy do Pizzerni w Orisei. Nie wiem dlaczego, ale niektórzy z naszej dziesiątki byli zdziwieni, gdy zaparkowaliśmy pod wspomnianym lokalem o ustalonej godzinie. Po zakosztowaniu miejscowych specjałów, z niewielkim trudem odnaleźliśmy pensjonat. Gospodarze przywitali nas z nieskrywaną radością oraz przedstawili nam swoją córkę. Po szybkim rozpakowaniu i złożeniu jedenastu rowerów pozwoliliśmy, by Morfeusz wziął nas w swoje objęcia.

Dzień kolejny okazał się początkiem kłopotów. Moich, a dokładniej to Szkota, czyli my bicycle. Skończyła się jedynka z przodu, czyli mlaskacz. Po Trophy nie miałem okazji go użyć, a bez obciążenia nie było objawów chorobowych. Cóż, pierwszy dzień i okoliczne podjazdy robiłem z środka. Tak dotarliśmy do biura zawodów, odebraliśmy numery oraz gadżety, zrobiliśmy mały rekonesans pierwszych kilometrów trasy (nic się od ubiegłego roku nie zmieniło).
A moja jedynka? Pomyślałem, że nie może być tak, iż drugi raz sprzęt nie pozwoli mi ukończyć tego ścigu. W ruch poszedł pilnik, nożyk, dobre rady, kilka par rąk. Po tych wszystkich operacjach już nie zaciągał, ale do ideału brakowało mu bardzo dużo. Zdecydowałem dać zarobić włoskim sklepikarzom i nabyć drogą kupna nową tarczę. Ale to już dnia następnego. Popołudnie postanowiliśmy spędzić w miejscowym kompleksie SPA. Po dwóch seansach w saunie (jeden prowadził Śledziu – zakasował miejscowego sauna majstra), część z nas postanowiła poskakać z trampoliny. Niestety, niektórych obsługa poinstruowała, że bez tekstyliów nie godzi się. Jacyś przesadnie pruderyjni ci Włosi.

sellaronda


Kolejny dzień to poszukiwania sklepów rowerowych w okolicznych miasteczkach. Kilka znaleźliśmy, ale jedynka pasująca do zwykłej korby XT okazała się towarem nie do zdobycia w tych okolicach.
Rzutem na taśmę dotarliśmy do St. Cristina. Na miejscu, z ust autochtonów, dowiedzieliśmy się, że ostatni sklep rowerowy zamknęli tutaj rok temu. Gdyby nie sokole oko Tadka, to pewnie byśmy dali wiarę takiej informacji. Tadek wypatrzył sklep rowerowy. Pewnie właściciel nie poinformował miejscowych o otwarciu, ich niewiedza jest więc zasadna. W tym tajemniczym sklepie mieli pożądanego mlaskacza. Szkot jest gotów, koledzy także. Ja również, a to dzięki Piotrowi (ksywa Śledziu). Odezwała się stara kontuzja nogi, mniejsza o szczegóły… Śledziu wymasował nogę zdecydowanie profesjonalnie. Ból pozostał tylko wspomnieniem.
Prognoza pogody także stanęła na wysokości zadania i po kilku dniach straszenia powodzią, w wieczór przed startem przestała żartować. Będzie dobrze.

sellaronda



Część druga, traktująca o samym wyścigu.

Komentarze:
Tego artykułu jeszcze nikt nie skomentował.
Bądź pierwszy!
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby skomentować ten artykuł.
Jeżeli nie posiadasz konta, zarejestruj się i w pełni korzystaj z usług serwisu.
Grupa Kolarska
Gomola Trans Airco
Get the Flash Player to see this rotator.
Wirtualne360
Gomola Trans Airco
Panorama 360, Gomola Trans Airco  - Team MTB

Najpopularniejsze artykuły
Subskrypcja
Promuj serwis LoveBikes.pl
RSS Wyślij e-mail Facebook Śledzik Gadu-Gadu Twitter Blip Buzz Wykop



Polecamy
Wejdź i zobacz!
Wspieramy:
MTB Marathon MTB Trophy MTB Challenge
© 2012-2016 Wszelkie prawa zastrzeżone.
Kopiowanie zawartości serwisu zabronione.
All right’s reserved.